sobota, 19 lutego 2011

W poszukiwaniu utraconej tożsamości. Recenzja filmu "Jestem Miłością" Luki Guadagnino.

We wrześniu 2010 roku fani Tildy Swinton mieli niekwestionowaną przyjemność ujrzenia aktorki w kolejnej nowej roli. Jestem miłością w reżyserii włoskiego reżysera Luki Guadagnino to dramat o szerokim spektrum interpretacyjnych możliwości. Jak to zwykle bywa, wśród krytyków i publiczności odnalazł gorących entuzjastów, ale i zagorzałych przeciwników.

Rzecz dzieje się w zupełnie przeciętnej pod względem wewnętrznej struktury rodzinie. Emma, jako żona bogatego mediolańczyka, jako stateczna matka i dojrzała kobieta, która doskonale wie, czego chce od życia, wydaje się zupełnie przewidywalna i ustatkowana. Ma wszystko, o czym marzy. To tylko złudzenie. Jej życie to splot powinności, hierarchii, ładu, doskonałej organizacji. Trwa w świecie, w którym nie ma miejsca na przypadek i spontaniczność. Włoska rodzina rządzi się zasadą „siły, która tkwi w jedności”. Każdy jej członek musi być wierny wieloletniej tradycji i konwenansom. Wszyscy są konserwatywni do szpiku kości. Klan poznajemy w przełomowym momencie: gdy senior rodu przekazuje zwierzchnictwo nad wielopokoleniowym biznesem mężowi oraz synowi Emmy. Oprócz wspomnianej czwórki, poznajemy jeszcze drugiego syna oraz córkę głównej postaci. Pewne niecodzienne okoliczności dotyczą także drugiej kobiety z Italii – Elisabetty. Odkrywa ona w sobie pociąg homoseksualny.