poniedziałek, 17 maja 2010

„Rewers” Borysa Lankosza wobec polskiej polityki historycznej, czyli demony przeszłości w wersji lekkiej.


Przyglądając się w ostatnich latach premierom kinowym polskich filmów, można zadać sobie pytanie, w jakim kierunku zmierza rodzime kino? Ogrom komercyjnych sukcesów filmów z różnych odmian komedii i płytkiej obyczajowości skopiowanych ze wzorców zza Atlantyku prowokuje krytyczne spojrzenie na nasz rynek filmowy. Śmiało można powiedzieć było blisko dna. Pojedyncze filmy w skali roku nie były w stanie uratować honoru polskiego kina. Na szczęście w ostatnich dwóch latach, w głównej mierze dzięki zmianom w dotacjach i reorganizacji Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, zaczynają powstawać dzieła przynajmniej z założenia artystyczne. Zdecydowanie jest lepiej. Rok 2009 przyniósł na pewno świeży oddech i powiew nadziei. Debiutancki film fabularny Borysa Lankosza wywołał w Polsce spore zamieszanie. Ciepło przyjęty przez krytykę oraz widzów, co u nas jest dość rzadkim przypadkiem. Obsypany nagrodami, w tym Złotym Lwem za najlepszy film na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Można sobie zadać pytanie, dlaczego akurat ten film trafił do tak wielu osób?

Powodów jest wiele. W głównej mierze jest to sposób realizacji, który porzuca skostniałe przeterminowane polskie spojrzenie na sztukę filmową, a czerpie wzorce z zagranicznego kina w jakiś sposób wartościowego. Drugim powodem jest fabuła, której tło stanowią lata stalinizmu w Polsce i temat jakże bolesny dla wielu z nas, tutaj przedstawiony w zupełnie odmiennej formie dla polskiego kina. Dlaczego dopiero po dwudziestu latach od czasu Okrągłego Stołu pojawia się świeże spojrzenie na polską historię? Prawdopodobnie potrzebowaliśmy dojścia do głosu nowego pokolenia twórców wychowanych na „Gwiezdnych Wojnach” i „Indianie Jonesie”, które nie pamięta już ciemnych a później raczej „czerwonych” lat 40’ i 50’. 


Idzie nowe…

Jak wszystkim wiadomo, polskie filmy stosowały jak dotąd jedyną „słuszną” drogę w zmaganiach z naszą zawiłą historią. Mianowicie martyrologiczną. Każdy film był śmiertelnie poważny i po wyjściu z kina należało się pogrążyć w zadumie. A o chwilowym chociaż uśmiechu, w trakcie projekcji możemy zapomnieć. Ostatnie lata a zwłaszcza ubiegły rok pokazuje, że młodsze pokolenie artystów zrewidowało sposób przedstawiania historii. Zaistniało u nas, można rzec - nareszcie, popkulturowe podejście do spraw poważnych. Na początek poszły komiksowe interpretacje Powstania Warszawskiego i historii Solidarności.. Następnie zespół Lao Che, wydał płytę „Powstanie Warszawskie” i w mocnych brzmieniach upamiętnia narodowy zryw. Inna formą są graffiti poświecone Powstaniu na murach stadionu Polonii Warszawa. Ogromny wpływ na podejście do młodych miało Muzeum Powstania Warszawskiego, które chętnie propaguje takie pomysły, zapewniając im wsparcie. Z wielkim zainteresowaniem śledzę również informacje na temat animacji scence-fiction, poświeconej Powstaniu Warszawskiemu – „Hardkor 44”, za która zabrał się nasz eksportowy reżyser Tomek Bagiński. Naziści będą w nim przedstawieni jako mordercze cyborgi. Brzmi bardzo interesująco. Powiew świeżości prezentują także najnowsze dzieła filmowe, których akcja toczy się w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Chociaż „Dom Zły” Smarzowskiego, nie dotyka w takim stopniu tematów historycznych, jest trudniejszy w odbiorze i mniej uniwersalny, o tyle Rewers jest świetnym przykładem wyjścia naszego kina do młodszych oraz zagranicznych widzów. Nie zamęcza skomplikowanymi cierpieniami naszego narodu, które oczywiście należy pamiętać, ale inne spojrzenie na pewno się przyda, żeby przekonać do tego widzów już niepamiętających, lub po prostu obcokrajowców, którzy nie znają historii Polski..



…chociaż stare ma się dobrze

W roku 2009 gościliśmy na ekranach sporo rodzimych filmów z historią w tle. Pomijając chaotyczny i nieudany „Zamach na Gibraltarze”, który pokazał jak można zmarnować świetny materiał na film. „Zamach…”, będąc uzupełnieniem programu dokumentalnego emitowanego w telewizji spisał się przyzwoicie, a jako serial znacznie lepiej niż film kinowy, który moim zdaniem był bardzo nieudany. Jednakże za drążenie tematu w celu wyjaśnienia tajemnicy śmierci generała Sikorskiego, Dariuszowi Baliszewskiemu należą się olbrzymie słowa uznania. Bez niego ten film by nie powstał. Kolejnymi kinowymi filmami są „Generał Nill” oraz „Popiełuszko”. Zupełnie udane produkcje w starym, martyrologicznym stylu. Prawdopodobnie gdyby nie debiut Lankosza i nowy film Smarzowskiego, to wśród nich można było spodziewać się laureatów naszych lokalnych nagród. Na szczęście rodzima kinematografia po latach posuchy i bez żadnych szans przebicia się na świat, być może odżyła. Rewers - czarna komedia z elementami groteski, satyry a nawet surrealizmu świetnie trafiła w gusta publiczności, zarówno tej mniej, jak i tej bardziej wybrednej. Co jest w niej takiego wyjątkowego? Można się nad tym głębiej zastanowić.





Życie po pięćdziesiątce, czyli epoka stalinizmu w Polsce.

Debiut Lankosza, oparty jest na świetnym scenariuszu prozaika Andrzeja Barta. Jako jeden z nielicznych w polskim kinie, scenariusz ów jest spójny. Pełen zaskakujących sytuacji i odniesień do innych filmów, sytuacji i postaci. Bardzo przemyślany i dopracowany w szczegółach, co w polskim kinie jest rzadkością, bo scenarzystów z prawdziwego zdarzenia u nas można ze świecą szukać. Jest to na pewno scenariusz na miarę dobrych, zagranicznych, kinowych produkcji. Już scena otwierającą pokazuje uczucie reżysera, jakim traktuje kino oraz zabawę z widzem. Czcionka użyta w tytule filmu jest taka sama jak w „Kanale” Andrzeja Wajdy. Sala kinowa przenosi nas w świat socrealizmu 1952 roku poprzez wyświetlane kroniki filmowe, świetnie wmontowane w film, które nadają dodatkowego klimatu tamtych lat, tak samo jak czarno-biała tonacja filmu. Sam reżyser twierdzi, że tamtych czasów nie można pokazać inaczej niż w bieli i czerni, bo tak wtedy kręcono filmy, co ma dodać autentyzmu. Film tak naprawdę dzieje się na dwóch płaszczyznach. Monochromatyczny rok ’52 i o wiele krótsze kolorowe sekwencje z teraźniejszości, które moim zdaniem są najsłabsza częścią filmu, odbiegającą znacznie od tych z epoki stalinizmu. Świetne kostiumy i scenografia oddają wierność epoki. Lankosz zrezygnował jednak z podniosłości i powagi. Już od pierwszych chwil zaczynamy się uśmiechać. Poważna historia, z agentem bezpieki, wszędobylskim donosicielstwem i prowokacjami podana w sposób do tej pory w Polsce nie stosowany. Zabawa konwencjami i jakże niepopularnym wśród naszych twórców kinem gatunkowym, sprawia, ze film pochłania się lekko i przyjemnie. Bronisław, grany przez Dorocińskiego, amant, i agent UB w prochowcu Bogarta wyrwany z kina noir, czy motyw swatania żywcem wyciągnięty z komedii romantycznej. Natomiast scena pozbywania się zwłok nasuwa skojarzenia z brytyjskim humorem i twórczością braci Coen. 
 

Arszenik i stare koronki.

Główne bohaterki, trzy kobiety z różnych pokoleń, babka, matka i córka, przedwojenne inteligentki żyją pod jednym dachem. Każda na swój sposób radzi sobie z otaczającym je socjalistycznym światem. Babka, świetna rola Anny Polony, neguję zastaną sytuację całkowitym ignorowaniem. Nie opuszcza domu. Matka, Krystyna Janda, najrozsądniej stąpająca po świecie, stara się nie zawadzać i unikać konfliktów, wierząc, że wszystko się jakoś ułoży. Córka – Sabinka, szuka miłości swojego życia, najlepiej poety, byłego powstańca. Pojawia się nawet taki, który może kojarzyć się, całkiem słusznie z Baczyńskim. Wymawia nawet bardzo ważne słowa ”…może utraciliśmy wszystko poza życiem”, co obrazuje sytuację tamtego pokolenia, ale nawet tak poważne słowa są tutaj przemycone w otoczce śmieszności rozciągniętej wokół postaci poety i całego filmu. Postać Bronka – agenta, zostaje natomiast zrównana z szatańskim wcieleniem. Bo przecież o złotym dolarze codziennie w mękach połykanym przez Sabinę„tylko siły diabelskie mogłyby wiedzieć”, a Bronek wiedział, co dodaje odrobiny wątku surrealistycznego, a zarazem obrazuje ówczesna sytuację społeczeństwa. Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie. Każdy był obserwowany. Jest w Rewersie wiele takich ukrytych odniesień, co ubrane w zabawną formę na pewno jest w stanie trafić do innej, szerszej widowni. Nie mamy tutaj rozliczeń z komunizmem, oceniania wprost ludzkich postaw, jedynie zabawną, acz tragiczną historię zwykłych ludzi, którzy po usłyszeniu informacji o śmierci Stalina skaczą z radości.



„Rewers”, czyli druga strona historii.

Borys Lankosz stworzył film, jakiego polska kinematografia zdecydowanie potrzebowała. Odmienny od znanych nam do tej pory obrazów historycznych. Nie twierdzę, że filmy martyrologiczne nie powinny powstawać, wręcz przeciwnie. „Generał Nil” czy „Popiełuszko” ukazują bohaterów, których pamięć należy pielęgnować i honorować. Młodsze pokolenia muszą znać historię. Oczywiście nie ma co liczyć na zagraniczne nagrody z filmami tego typu, bo jak już nie raz się przekonaliśmy, nie zostaną one dobrze zrozumiane, ale ich wartość powinna być doceniona przynajmniej na naszym, rodzimym podwórku. Inna sprawa jest sposób ich realizacji, który niestety, głównie przez nieudolne scenariusze i brak pokaźniejszego wsparcia finansowego, czy naciski producentów, nie są filmami aż tak wybitnymi. Jednakże ze względu na tematykę powinny być tworzone. Lankosz jednak poszedł pod prąd. Stworzył film osadzony w najczarniejszym okresie lat powojennych, w zgoła odmiennej formie. Absurdalna historia zwykłych ludzi, jaka mogła się wydarzyć dodatkowo w humorystyczny sposób ukazująca mechanizmy komunistyczne, jest rewersem dotychczasowego podejścia polskiej kinematografii. Spojrzenie młodszych artystów, którzy nie odczuli aż tak komunistycznego jarzma, dotrze do im podobnych osób i miejmy nadzieję, że także spodoba się za granica. „Rewers” jest filmem, który może odnieść sukces, niestety prawdopodobnie ze względów finansowych zapewniających odpowiednią promocję za granicą, efekt będzie o wiele mniejszy niż mógłby być. Szkoda, bo naprawdę nie mamy czego się wstydzić w porównaniu ze światowymi nagradzanymi produkcjami. Czekam również z ciekawością na pierwsze wrażenia od zagranicznych widzów na temat filmu „Wszystko, co kocham”, którego akcja rozgrywa się w stanie wojennym. Najnowszy film Jacka Borcucha, został nominowany do nagrody głównej Festiwalu Filmowego w Sudance. Mam nadzieję, że nurt, nazwę go „odwilżowym” czerpiącym z kina gatunków i dobrych zachodnich wzorców będzie kontynuowany. Bo dlaczego nie brać przykładu z Tarantino, czy braci Coen skoro robią świetne filmy? Być może w Polsce również niedługo wyjdziemy z fazy fascynacji widzów komediami romantyczno-tanecznymi i będziemy oglądać coraz lepsze kino. Chociażby jak „Rewers” Czy „Dom Zły”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz